Wczoraj Warszawa (jako piąte miasto na świecie) była gospodarzem niezwykłych zawodów kolarskich. Niezwykłych, bo rozgrywanych na najmniejszym rowerowym torze świata. Długość Red Bull Mini Drome to zaledwie 25 m (welodrom, na którym rozgrywane są zawody w kolarstwie torowym ma 250 m). Z miłą chęcią wybrałem się obejrzeć zmagania na żywo, chociaż subkultura ostrego koła jest mi zupełnie obca.

Od godziny 14 pod Pałacem Kultury rozgrywane były kwalifikacje. Z grona 55 zgłoszonych zawodników do finałowej części zakwalifikowało się 32 z najlepszymi czasami. Faza pucharowa rozgrywana była w formule wyścigu na dochodzenie (dwie osoby na torze). Element bezpośredniej rywalizacji oczywiście uatrakcyjnił rywalizację. Nie obyło się bez efektownych „gleb” – niektórzy nie byli w stanie utrzymać się nie tylko w optymalnym torze jazdy, ale w torze w ogóle i lecieli na pysk, lądując na rozłożonych wokół materacach.

Mimo zdecydowanej przewagi liczebnej Polaków, zawody zdominowali obcokrajowcy. Na początku fazy pucharowej miażdżyli naszych, doganiając ich czasem po dwóch okrążeniach (a szkoda, bo jedna fixie-fanka obiecywała pokazać cycki za zwycięstwo ze złym Niemcem). Po kilku wyścigach wiadomo było, że karty rozdawać będzie Toms Alsbergs z Łotwy. Fantastycznie jeździła Dunka Astrid Narud, która zabawiała się z naszymi mistrzami ostrego koła jak z dziećmi i raz po raz odprawiała ich z kwitkiem. Ostatecznie zajęła czwarte miejsce ulegając w małym finale swojemu chłopakowi Fiedlerowi Tillemowi z Niemiec. Bardzo podobała mi się jazda Bartosza Gisztera, którego po występie we wcześniejszej fazie nie doceniłem. Bartek zaimponował w finałowym pojedynku z Łotyszem. Najpierw został sporo z tyłu i kiedy wydawało się, że Toms rozprawi się z nim z łatwością, przyspieszył i zaczął ekstremalnie pochylać się w wirażach. Po kilku kółkach osiągnął nawet przewagę, ale brawurowa jazda zakończyła się dla Polaka utratą równowagi i efektownym upadkiem. Wyglądało to dość nieprzyjemnie, ale na szczęście nic mu się nie stało.


Zwycięzca – Toms Alsbergs z Łotwy

Zaobserwowałem, że na Mini Drome najskuteczniejsze były rowery wyposażone w dość małe tarcze z przodu. Ci, którzy przesadzili z liczbą zębów na blacie byli tak wolni na starcie, że nie mieli żadnych szans. Co ciekawe najlepsi używali zwykłych lub nawet szerokich kierownic, a rurki ledwo wystające z mostka (które strasznie mnie śmieszą) występowały tylko u lokalesów.


Red Bull Mini Drome w Warszawie

Szkoda, że organizatorzy (wzorem poprzednich imprez) nie zbudowali platformy dla widzów, z której można by oglądać welodrom z góry. Po pierwsze odbiór byłby ciekawszy, a po drugie szansa na dobre zdjęcia większa dla osób bez akredytacji prasowej. Kuleje też system pomiaru czasu. Jest to denerwujące – jeden z wyścigów musiał być powtarzany trzy, albo cztery razy ze względu na problemy techniczne. Tyle minusów. Reasumując: podobało mi się!

Miniaturowy welodrom przenosi się teraz do Szkocji. 25 czerwca jeden miłośników ostrego koła zatryumfuje w Glasgow. Czy będzie to ponownie Toms Alsbergs? Zobaczymy. Poniżej film nakręcony podczas zawodów w Londynie.