Od chwili, gdy przejechałem przez Alpy na rowerze szosowym, zacząłem na poważnie interesować się kolarstwem. Żałuję, że stało się to tak późno, bo dopiero w 2009 roku. Ominęła mnie era Lance’a Armstronga, nie mogłem przeżywać niesamowitych wspinaczek Marco Pantaniego, nie miałem pojęcia o taktyce rozgrywania wyścigów i nie wiedziałem nic o rolach poszczególnych zawodników w drużynie. Dopiero posiadając dużą wiedzę na temat tego sportu można docenić jego piękno. Rok temu postanowiłem (wzorem kibiców z wielkich tourów) wnieść nieco kolorytu do naszego narodowego wyścigu. Możecie o tym przeczytać w relacji z etapu w Warszawie oraz Tatrach.
W tym sezonie, ze względu na kontuzję, spędziłem bardzo dużo czasu przed telewizorem. Wielogodzinne transmisje z Giro d’Italia i Tour de France osładzały cierpienie wynikające z niemożności zdobywania górskich przełęczy na rowerze. Kiedy kolorowy peleton z największych kolarskich aren przeniósł się nad Wisłę, nie mogło mnie zabraknąć wśród kibiców. A w tym roku jest na kogo popatrzeć. Do Polski zawitały takie sławy jak Michele Scarponi i Vincenzo Nibali (walczący o zwycięstwo w Giro z Alberto Contadorem). Formy, po upadku w Wielkiej Pętli, będzie szukać Tom Boonen. Osobiście trzymam kciuki za Przemysława Niemca z drużyny Lampre, który świetnie zaprezentował się w wyścigu dookoła Włoch. Polak trenował podobno bardzo ciężko w Italii przed naszym narodowym tourem, więc na górskich etapach powinien błysnąć. Zobaczymy.
Tymczasem opowiadam historię i przedstawiam zdjęcia z inauguracyjnego etapu 68. Tour de Pologne z Pruszkowa do Warszawy.
Pierwszy akt kibicowski miał miejsce na Natolinie. Z balkonu mieszkania mojej siostry i Bela obserwowaliśmy wyścig przejeżdżający Aleją Komisji Edukacji Narodowej. Na zdjęciu ucieczka z dwoma aktywnymi Polakami w składzie – Adrianem Kurkiem (Reprezentacja Polski) oraz Bartłomiejem Matysiakiem (CCC Polsat Polkowice).
Peleton z daleka wygląda jak rój pszczół. Tu obserwujemy wjazd całej grupy na rondo (skrzyżowanie al. KEN z ul. Płaskowickiej).
Po przejeździe przez rondo peleton bardzo się rozciągnął i przyspieszył. Od tego momentu przewaga uciekinierów zaczęła stopniowo topnieć. Zmierzyliśmy, że na Natolinie grupka harcowników zjawiła się niemal trzy minuty przed peletonem.
Stef Clement (nr 122) i Rick Flens (nr 124) z Rabobanku na czele peletonu.
Aktualny mistrz Stanów Zjednoczonych ze startu wspólnego Matthew Busche (nr 131) z teamu Radioshack. Zwróćcie uwagę na strój lidera amerykańskiej grupy. Niebieskie spodenki oraz motywy z flagi USA odróżniają mistrza kraju od innych zawodników z drużyny i są przywilejem, z którego Busche będzie mógł korzystać do kolejnego czempionatu Stanów Zjednoczonych.
Wspaniały kolarz Michele Scarponi (nr 22) obok swoich kolegów z drużyny Lampre oraz zawodników Leoparda. Włoch wymieniany był w gronie faworytów podczas tegorocznego Giro d’Italia. Nie dał jednak rady Alberto Contadorowi. W Polsce Scarponi obiecał pomoc Przemysławowi Niemcowi w walce o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej.
Nie mogło zabraknąć forfitera, który towarzyszył nam na Tour de Pologne już rok temu. Marzy mi się, aby nasza grupa kibicowska stała się rozpoznawalna dzięki temu dmuchanemu krokodylowi. Za rok postaramy się pojawić z nim na większej liczbie etapów!
Po wjeździe na rundy w centrum stolicy ucieczka miała jeszcze ponad dwie minuty przewagi. Jednak do mety pozostało prawie 60 kilometrów i szanse na powodzenie akcji były znikome.
Początek peletonu podczas pogoni za ucieczką zawsze jest nieco bardziej rozciągnięty…
…za to kolarze jadący z tyłu korzystają z ogromnego „ciągu”, jaki jest wytwarzany przez czoło peletonu i oszczędzają siły.
Przejazd prawie dwustu zawodników z prędkością dochodzącą do 60 km/h robi wrażenie. Peleton generuje podmuch wiatru porównywalny z wielkim TIRem! Odgłos zmienianych przerzutek i brzęczących bębenków jest prawdziwym miodem dla uszu kibiców.
Łowcy gadżetów powinni zawsze ustawić się kawałek za strefą bufetu. Zawodnicy dostają w niej specjalne torebki wypełnione batonami, żelami energetycznymi oraz bidonami z napojami. Produkty, które potrzebują spożywają lub chowają do kieszeni, a to czego nie potrzebują wyrzucają na pobocze. Można więc zdobyć cenną pamiątkę. Któż nie chciałby mieć w swojej kolekcji bidonu na przykład Vincenzo Nibalego? Belo miał sporo szczęścia. Któryś z zawodników HTC-Highroad jako jedyny pozbywał się pustego bidonu w zasięgu naszego wzroku. To już drugi łup – rok temu Belowi udało się zdobyć taki sam gadżet Liquigasu.
Przewaga ucieczki topniała jak śnieg po zimie. Z każdym okrążeniem peleton odrabiał coraz więcej czasu. Na zdjęciu ostatnie chwile przed wchłonięciem śmiałków przez grupę zasadniczą.
Kibice są po to, żeby dopingować. Jednak zawsze trzeba mieć na uwadze bezpieczeństwo kolarzy i nie można im przeszkadzać. Na zdjęciu widać kulturalne zachowanie Bela – peleton jechał całą szerokością jezdni i wymachiwanie krokodylem mogło skończyć się kraksą.
Po przejechaniu ośmiu rund w centrum Warszawy zawodnicy przystąpili do finałowej rozgrywki. Przed chwilą Marcel Kittel z drużyny Skil-Shimano wyskoczył zza pleców zawodnika HTC-Highroad i przystąpił do ataku. Próba zakończyła się powodzeniem i Niemiec został liderem Tour de Pologne. Było to pierwsze zwycięstwo holenderskiego zespołu w historii występów w cyklu World Tour!
Do mety na placu Trzech Krzyży dociera końcówka peletonu. Zgodnie z regulaminem wszyscy, którzy nie odpadli od grupy będą mieli zapisany taki sam czas, jak zwycięzca. Pierwsze trzy miejsca oraz lotne premie premiowane są jednak bonifikatami, więc kilku zawodników będzie miało lepsze rezultaty od pozostałych.
Za peletonem podążają samochody z serwisantami. W razie awarii szybko wymieniane jest koło lub nawet cały rower. Na zdjęciu sprzęt ekipy HTC-Highroad. Każdy z tych rowerów wart jest kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Wśród wielu zapasowych maszyn udało mi się wypatrzeć rezerwowy rower Michele Scarponiego. Jak widać rama sygnowana jest nazwiskiem Włocha. Jest to powszechna praktyka – sprzęt większości znanych kolarzy ozdabiany jest w ten sposób.
Większość fanów liczy na to, że przez chwilę znajdą się w telewizji. Jak widać, nasz symbol – dmuchany forfiter, zagościł w transmisji podczas sprintu w Alejach Ujazdowskich. Szkoda, że w tym roku zabraknie go w górach…