Góry. Kocham je. A jazda na rowerze po wzniesieniach ekscytuje znacznie bardziej niż nabijanie kilometrów po płaskim. Każdy zdobyty szczyt daje niesamowitą satysfakcję i wynagradza mozolne przepychanie korbami na stromych odcinkach. Jakie to szczęście, że ostatniego dnia września pogoda pozwoliła nam wybrać się w Góry Świętokrzyskie. Dodatkowo termin zgrał się z krótkim pobytem w Polsce największego pasjonata kolarstwa, jakiego znam – Tigera. Od dwóch lat studiuje i kręci po szosach w Anglii, więc nieczęsto bywa w kraju nad Wisłą. Pomiędzy rodzinnymi obiadami, meczami koszykówki i wakacjami na Kanarach udało nam się wygospodarować wolną niedzielę i o 10 rano spotkaliśmy się pod hotelem Gromada w Cedzynie (dobrze znanym z lipcowego wyjazdu MTB). Grupę warszawską stanowiło nasze znakomite trio – Belo (dzika kuna), Drzymer (Rik) i ja (Chomik), natomiast kompanami z Lublina byli Tiger, tata Tigera (pan Jerzy) i Rudy.
Po przebraniu się w rowerowe ciuchy i krótkim przygotowaniu sprzętu ruszyliśmy na 103-kilometrową pętlę, którą zaplanowałem kilka dni wcześniej. Jej punktem kulminacyjnym miał być podjazd na Łysą Górę (powszechnie znaną jako Święty Krzyż). Wcześniej czekało nas sporo mniejszych wzniesień. Mimo chłodnego początku dnia, Tiger zaprezentował się z fasonem i przyodział koszulkę w swoich firmowych barwach. Pana Jerzego bardzo zaciekawił napis „Ain’t no pussy” widoczny z tyłu (a jeżdżąc z Tigerem najczęściej ogląda się właśnie jego plecy).
Co oznacza napis na twojej koszulce?
– spytał tata Tigera.
Nie jestem piczą.
– odparł z dumą syn.
Który ojciec nie byłby dumny z takiego skarbu!? Jechaliśmy dość spokojnym tempem, napawając się widokami i czerpiąc przyjemność z każdego pokonanego kilometra. Z minuty na minutę robiło się coraz cieplej i momentami ciężko było sobie wyobrazić, że niedługo rozpocznie się znienawidzona, zgniła jesień. Słońce prażyło, pofałdowany teren dawał dużo satysfakcji, a Belo na każdym zjeździe próbował poprawić maksymalną prędkość. Raz nawet zapomniał o całym świecie i przegapił skręt. Tiger gonił go przez dobry kilometr, zanim Belo zorientował się, że nie chodzi o wyścigi. Przed rozpoczęciem podjazdu dnia zrobiliśmy trzy przerwy. Na krótkie odpoczynki zatrzymaliśmy się na rynkach w Bodzentynie i Nowej Słupi, a z powodu defektu musieliśmy jeszcze przystanąć na mostku przed Hutą Nową. Tiger najechał na metalowy opiłek i zafundował nam nieplanowaną pauzę. Była więc okazja popatrzeć na profil i przeanalizować najbliższe siedem kilometrów, które prowadziły do klasztoru na Łysej Górze, cały czas pod górę. Cel na szczycie obserwowaliśmy już od dłuższego czasu. Dobrze widoczne Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze kojarzyło się Tigerowi z podobną konstrukcją znajdującą się na legendarnym Mont Ventoux we Francji. Oczami wyobraźni widzieliśmy nas wspinających się na jeden z najtrudniejszych podjazdów Wielkiej Pętli.
Zaczęło się to, co w kolarstwie jest najpiękniejsze. Co prawda podjazd na Święty Krzyż nijak ma się do alpejskich przełęczy, albo chociaż dróg w Tatrach, ale i tak daje szansę zasmakowania kwintesencji jazdy na szosie – wspinaczki. Rozpoczęliśmy wszyscy razem spokojnym tempem. Długo nie trzeba było czekać, aż Tiger spojrzy się za siebie i poleci klasykiem:
Are you going or not?
Klasykiem mogliśmy również odpowiedzieć:
And the answer is not.
Belo próbował nawiązać walkę z liderem, ale nie było o tym mowy. Odskoczył mi na sto metrów i odpuścił, ale nadal rytmicznie pedałował i nie mogłem go dogonić aż do szczytu. Nie wiem w szczegółach, co działo się za moimi plecami, bo gdy dotarliśmy do długiego fragmentu o nachyleniu 8-10% nie widziałem już nikogo z tyłu. Na pewno doświadczenie wzięło górę nad młodzieńczą fantazją, ponieważ tata Tigera dojechał przed Rudym i Drzymerem. W ogóle zanim Drzymer wdrapał się na szczyt minęło bardzo dużo czasu. Zaczęliśmy się niepokoić o naszego kompana. Po kilku minutach wyłonił się na szczęście gdzieś z tłumu.
Rik co się stało, miałeś jakiś defekt?
– zapytałem.
Chyba defekt organizmu.
– wysapał Drzymer.
No tak, to jego pierwszy dłuższy podjazd w życiu. Mam nadzieję, że się nie zrazi i w przyszłym sezonie zdobędziemy razem kilka poważniejszych gór. Podobno tata Tigera był zachwycony wspinaczką na Święty Krzyż i z dumą oznajmił po powrocie do domu, że objechał dwóch gości, którzy razem mieli mniej lat niż on. Gdy Drzymer już odsapnął weszliśmy do krypty, w której można obejrzeć zmumifikowane zwłoki księcia Jeremiego Wiśniowieckiego „postracha Kozaków”. Pamiętam, że gdy byłem mały przerażał mnie cytat „Kim Ty jesteś, ja byłem. Kim ja jestem, Ty będziesz.” namalowany na ścianie przy grobowcu. Po krótkim odpoczynku i wspólnym zdjęciu, założyliśmy kurtki i pognaliśmy w dół. Szczególnie atrakcyjny był fragment wąskiego asfaltu tuż przed Hutą Podłysicą – jest na jednym ze zdjęć poniżej.
Święty Krzyż był ostatnim większym podjazdem tego dnia, więc pozostałe 30 kilometrów pokonaliśmy dość szybko. Co prawda Rudemu skończyła się woda, zalał się potem i wyraźnie go odcięło w końcówce. Tiger doholował go jednak do celu i mogliśmy zrobić wspólne zdjęcie nad Zalewem Cedzyńskim. Szkoda, że nie mogliśmy przenocować w hotelu i następnego dnia poprawić mocnym uderzeniem. Na pewno udałoby się skonstruować ciekawą trasę i zdobyć na przykład zamek w Chęcinach. Niestety niedziela zbliżała się ku końcowi u trzeba było wracać do domu. Przebraliśmy się, przybiliśmy piątki z ekipą z Lublina i wspominając ten wspaniały jesienny dzień pomknęliśmy do Warszawy.
Zdjęcia przemówią lepiej niż tysiąc słów. Zamieszczam więc wyjątkowo obszerny zbiór 40 fotografii z tej cudownej wycieczki. Patrząc na każdą z nich żałuję, że niedługo spadnie śnieg… Miłego oglądania.
Rik i pan Jerzy na jednym z podjazdów
Tiger na fantastycznej drodze. Jedno z drzew przybrało tygrysie barwy.
Profil trasy | Drzymer w drodze na Święty Krzyż (w tle widać wieżę RTCN na szczycie)
Drzymer, Tiger i Belo przy kwitnącej gorczycy
Zmiana dętki na mostku nad Belnianką
Rik pisze do ukochanej | Bananowy Joe
Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze Święty Krzyż | Fragment klasztoru Świętego Krzyża
Belo po zdobyciu Świętego Krzyża | Wycieńczony Drzymer po podjeździe na Święty Krzyż
Fenomenalna wąska droga do Huty Podłysicy
Odpowiedni człowiek w odpowiednim miejscu | Odpoczynek na Świętym Krzyżu
Oprócz błękitnego nieba nic mi w życiu nie potrzeba…
Der Tiger i Rudy w pogoni za resztą
Brooklyn Chewing Gum – to była drużyna!
Ucieczka | Tata Tigera też się zabiera
Trzej muszkieterowie na szosówkach
Tiger i Drzymer na końcowych kilometrach
Pamiątkowe zdjęcie na koniec udanego dnia nad Zalewem Cedzyńskim
Poniżej profil oraz mapka naszej trasy. Szczerze polecam – świetna pętla w Górach Świętokrzyskich.