Po dwutygodniowej przerwie przyszedł czas na kolejny spływ kajakowy. Ponieważ odbywał się na rzece Rawce, oddalonej od Warszawy o niecałe 100 km, nie mogłem zmarnować okazji i oczywiście wybrałem się tam na rowerze. Wyznaczyłem dwie trasy do Bud Grabskich, tak aby nie powtarzać zbyt dużych odcinków podczas dojazdu i powrotu. Niestety tym razem musiałem jechać solo, ponieważ Belo pracował w sobotę i nie uczestniczył w spływie.

Z pracy ruszyłem o 15:03, a w ośrodku wypoczynkowym „Sosenka” zjawiłem się równe trzy godziny później. Normalnie byłbym znacznie wcześniej, ale silny zachodni wiatr skutecznie utrudniał mi jazdę. Momentami stając na pedałach i naciskając z całych sił nie byłem w stanie jechać szybciej niż 22 km/h! Poużywałem za to trochę małej tarczy, co na Mazowszu nie zdarza mi się często.

Tuż po przybyciu do ośrodka SosenkaPowitanie lidera
W ośrodku „Sosenka” mama i ciocia Ania powitały mnie jak prawdziwego lidera

Spływ był genialny. Rawka to wymarzona rzeka na weekendową wycieczkę kajakową. Dużo przeszkód wymagających techniki, mnóstwo zakrętów i piękne brzegi – to gratka dla każdego miłośnika wiosłowania. Jedyny minus stanowiła dość duża liczba kajakarzy – nie jest to dzika, nieznana rzeka i trzeba się liczyć ze sporymi grupami obcych ludzi na wodzie. Po atrakcjach związanych ze spływem przyszedł czas na powrót do domu. Belo sprawił mi miły prezent i przyjechał na szosie, więc mogliśmy wracać razem. Zawsze raźniej jedzie się we dwójkę. Co ciekawe, aby trafić z domu do Bud Grabskich, posiłkował się mapą wydrukowaną na trzech kartkach A3.

Szosowa brama
Szosowa brama

Czułe pożegnanie
Czułe pożegnanie

Jazda do Warszawy była zupełnie innym zagadnieniem niż dojazd na spływ. Wiał sprzyjający wiatr, więc z rzadka na licznikach mieliśmy mniej niż 35 km/h. W dwie godziny byliśmy w stolicy. Po drodze dołączył się do nas na trochę niezły przecinak. Jechał w sandałach na rowerze crossowym, a przez długi czas nie mogliśmy go dojść. Mieliśmy też małą przygodę z policjantami, którzy zatrzymali nas za jazdę po drodze (obok była ścieżka z kostki). Na szczęście obyło się bez mandatu, ale otrzymaliśmy „chińskie ostrzeżenie” – tak określił to stróż prawa. Na wjeździe do miasta zjedliśmy lody w McDonald’s, a w centrum każdy rozjechał się w stronę swojej dzielnicy.

Kolejny weekend zapowiada się na prawdziwy hit. Ma być super pogoda, a my to chcemy wykorzystać i w składzie Belo, Drzymer i ja atakujemy Tatry. Planujemy zrobić objazd tras z tegorocznego Tour de Pologne. Już się nie mogę doczekać!