Dziś po robocie wybraliśmy się w doborowym towarzystwie (Belo, Sidor i ja) na przejażdżkę pętlą wilanowską. Chłopaki byli tam już w zeszłym tygodniu i namówili mnie na małą modyfikację trasy. Dzięki temu wycieczka została wzbogacona o absolutnie rewelacyjny wąski asfaltowy kawałek nad Wisłą – przypominał mi trochę odcinek przed podjazdem na Kronplatz w Południowym Tyrolu, ale to zapewne ze względu na szerokość, bo przecież nie przez bliskość gór… Tradycyjnie, nie obyło się bez ataków na dwóch górskich premiach. Obie padły łupem Bela, ale było to do przewidzenia. Z niewinnej eskapady zrobiło się 107 km, bo na zbiórkę i z powrotem też dojeżdżałem na rowerze. Nieoczekiwanie zaliczyłem więc pierwszą „stówkę” w tym sezonie. Dobrze, że nie padało, bo synoptycy straszyli przelotnymi deszczami. Pod wpisem znajduje się mapa mojego przejazdu.