Ostatni raz na szosówce jeździłem pod koniec czerwca 2011 roku. W tym sezonie na razie dominował góral oraz rower wyprawowy, który jest moim codziennym środkiem transportu do pracy. Aby wyrównać nieco proporcje, umówiłem się na sobotnią przejażdżkę z Drzymerem i Gruchą. Początkowo mieliśmy wypróbować trasę klubu kolarskiego Ośka (100 km), ale skończyło się na pętli wilanowskiej (znanej nam z poprzednich lat).
W sobotę miałem bardzo napięty harmonogram – Dzień Matki, piknik olimpijski na Kępie Potockiej oraz impreza urodzinowa na działce u Szymka – jak to wszystko zgrać z rowerem? Trzeba było działać szybko. Już o 8:15 rano wyruszyłem z domu. W 25 minut dojechałem na Mokotów do Gruchy, ale mój kolega okazał się prawdziwym ślimakiem, ponieważ przywitał mnie zupełnie niegotowy, mieląc jeszcze śniadanie w paszczy. Zaczęło się przebieranie, pompowanie kół, w efekcie czego dopiero o 8:53 skierowaliśmy się w stronę Ursynowa. Także zasłużony tytuł „gruchy wyjazdu” powędrował do samego fundatora tego zacnego określenia!
Grucha w rosole | Grucha w akcji
Przycisnęliśmy solidnie (w tunelu aerodynamicznym za Gruchą aż zasysa bo jest duży) i szybko zjawiliśmy się na miejscu zbiórki – stacji Metro Kabaty. Po drodze moja siostra z Belem zrobili nam zdjęcie z siódmego piętra budynku przy al. KEN. Tak oto się prezentowaliśmy:
Pędzimy na miejsce zbiórki aleją KEN
Grucha i Drzymer przy stacji Kabaty
Jechaliśmy sobie w promieniach majowego słońca w zmiennym tempie. Czasem spokojniej, opowiadając różne historie, a momentami przyspieszaliśmy i trzymaliśmy się blisko na kole prowadzącego. I gdy już kończyliśmy pętlę, jadąc drogą z Konstancina w kierunku Gassów, nagle Grucha przystąpił do szalonego slalomu między dziurami. Ja poszedłem w jego ślady, mimo że niewiele widziałem, a Drzymer tylko krzyknął „stop!”. Początkowo myślałem, że walnął jajami o ramę. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak ciska rowerem na poboczu. Chyba z tęsknoty za Tigerem, powtórzył ten sam numer, który wyciął kiedyś, gdy jeździli razem. Podwójna guma. Załatwiony przód i tył. Za jednym razem.
Tylne koło Drzymera | Przednie koło Drzymera
Przerwę spowodowaną usterką umililiśmy sobie wspólnym zdjęciem
Niestety, tylko ja byłem wyposażony w zapasową dętkę, ale zaledwie jedną. Nie pozostało nic innego jak wezwać na pomoc wóz techniczny. Na szczęście tata naszej ofiary losu ruszył z odsieczą. Pożegnaliśmy się więc z Drzymerem i pojechaliśmy z powrotem w kierunku Gassów, a nasz kolega podreptał sobie w stronę przeciwną.
Faak! | Drzymer wzywa wóz techniczny
Spacer do Konstancina-Jeziorny
Grucha stwierdził, że również ja powinienem mieć zdjęcie. Wyszukał więc wymarzony plener z końmi w tle. Oto i efekt jego wizji artystycznej:
Na Kabatach pożegnałem się z Gruszką i wsiadłem do metra, aby szybko dostać się na Kępę Potocką, gdzie odbywał się piknik olimpijski. Musiałem jednak wysiąść w centrum, bo pociągi w weekend jeździły wahadłowo i szybciej przedostałem się na Żoliborz na rowerze. Tam pogadałem z naszą młodą alpejką Kasią Wąsek i czmychnąłem z powrotem do domu.
To był bardzo udany dzień, w dodatku do południa nakręciłem 90 km, więc miałem sporo czasu na pozostałe atrakcje.
W niedzielę, żeby nie zmarnować pourodzinowego dnia, samotnie przejechałem na szosie bardzo fajną pętlę. Polecam ją wszystkim mieszkającym na Pradze Północ. Małe natężenie ruchu, niezłe asfalty, wąska droga wzdłuż torów kolejowych, tama w Dębem i widok na Zalew Zegrzyński o zachodzie słońca – tego wszystkiego można doświadczyć jadąc tą trasą. W dodatku odwiedziłem niedobitków przesiadujących od poprzedniego wieczora na działce u Szymka i spędziłem tam miło półtorej godziny.
Piękny szosowy weekend! Poniżej tradycyjnie zamieszczam mapę z zapisanym śladem.
Często na moim blogu prezentuję mapki z trasami wycieczek, które pokonuję. Pomyślałem, że udostępnię plik GPX z najlepszymi (moim zdaniem) drogami do jazdy na rowerze szosowym w okolicach Warszawy. Zaczynam więc od tych dwóch pętli, a kolejne będę sukcesywnie dodawać. Plik można pobrać klikając prawym przyciskiem myszy tutaj.