Kurcze, goście z południa Warszawy mają najlepsze tereny na szosówkę. Dobre asfalty, mało samochodów – to naprawdę mocne argumenty dla kogoś kupującego mieszkanie. W moim przypadku przeważyło przywiązanie do Pragi, więc na krótkie przejażdżki na saucie mogę dojeżdżać metrem lub przebijać się przez całą stolicę. W tym sezonie preferuję ten drugi wariant. Tak zrobiłem też wczoraj, aby o 13:45 zameldować się na Natolinie, gdzie umówiłem się z Belem i Drzymerem, czyli naszym niezawodnym składem. Bardzo lubimy ze sobą jeździć – preferujemy podobne tempo (chociaż Belo czasami mocniej je podkręca), ale zawsze znajdzie się też kawałek spokojniejszego kręcenia. Jest więc czas na wspólne zdjęcia, rozmowy i zwiedzanie ciekawych obiektów (oczywiście jeśli udajemy się w nieznane rejony).
Bardzo przyjemnie było w niedzielne popołudnie. Idealnie trafiliśmy w „okienko pogodowe” – jak tylko wróciłem do domu to lunęło, a podczas naszej przejażdżki było pięknie. Nie kombinowaliśmy z trasą – pojechaliśmy klasykiem, czyli wilanowską pętlą, którą w tym roku trochę zmodyfikowaliśmy. Dzięki temu mogliśmy zrobić kilka fotografii na tle tajemniczego obiektu w czarnych barwach, który znajduje się na niedawno odkrytym przez nas odcinku. Drzymer twierdzi, że jest to jakiś magazyn, Belo jest przekonany o mieszkalnej funkcji budynku, a Sidor podejrzewa, że konstrukcja była elementem pracy magisterskiej naszego budowlańca Bela.
Kiedyś już o tym pisałem – na naszej pętli mamy dwie premie górskie. Zawsze się na nich ścigamy. Mimo całonocnego balowania i meczu koszykówki przed rowerem, dzika kuna nie dała nam szans i zgarnęła dwa pierwsze miejsca. Za karę ma dziś zakwasy w udach (pisał mi, że go bolą).
Nadchodzi czerwiec i liczę, że będzie to miesiąc bardzo owocny, jeśli chodzi o jazdę na rowerze. Zresztą taki być powinien, bo na lipcowe kręcenie zapowiedział się Tiger we własnej osobie. A jak wiadomo, to jest dopiero szosowy harpagan i trzeba poćwiczyć formę, żeby nas za bardzo nie objeżdżał i nie myślał, że każdy zza małej wody jest Wigginsem.
Drzymer, czyli Rik Van Steenbergen.
Belo, czyli nieustraszona, dzika kuna.
I na koniec ja, czyli najsłabsze ogniwo (chociaż to nieprawda).