Plan na długi weekend miałem bardzo ambitny. Chciałem przejechać ponad 220 km jednego dnia i poprawić rekreacyjnym wypadem z Agnieszką nad Zalew. Wyznaczyłem bardzo ciekawą trasę z Dęblina do Kazimierza Dolnego i Czarnolasu, a potem do Warszawy przez Warkę. Niestety nie udało się zrealizować założeń… A wszystkiemu winna była pogoda, a właściwie meteorolodzy, którzy fatalnie przewidywali to, co miało się dziać na niebie. Właściwie codziennie zapowiadali deszcz. W rezultacie nad stolicą przeszła jedna krótka ulewa w ciągu czterech dni. Ale Drzymer, z którym miałem atakować dwieście kilometrów obawiał się, że suchy nie wróci do domu i codziennie przekładał wycieczkę.
Nie zawiodła za to Agnieszka. W czwartek zrobiliśmy sobie bardzo przyjemną przejażdżkę do Chyliczek, gdzie Ania ugościła nas obiadem i pyszną szarlotką. Po drodze obejrzeliśmy jeszcze pałac w Oborach, w którym za kilka tygodni Czoko i Mysza wyprawiają wesele. Próbowaliśmy też nowych, różowych lodów Magnum, ale nie przypadły nam do gustu.
Pasio na swojej ulubionej nawierzchni
Zatrzymaliśmy się przed pałacem, w którym odbędzie się wesele Czoka i Myszy.
Drzymer pierwszy raz widział armaty w Górze Kalwarii, pod którymi zawsze robimy zdjęcie.
Przez kolejne dwa dni roznosiło mnie strasznie. Piątek spędziłem w pracy, a w sobotę znowu zapowiadali deszcze. Na szczęście w niedzielę Drzymer zdecydował się odpalić swoją szosę i zrobiliśmy porządną 120-kilometrową trasę. Wykorzystaliśmy pętlę, którą używają do treningów zawodnicy klubu Ośka. Musieliśmy się spieszyć, bowiem o 16 musiałem być na stadionie Legii i świętować pierwszy od siedmiu lat tytuł mistrzowski. Wycieczka wyszła świetnie. A wieczorem też było fantastycznie…
Piękny obrazek. Świętujemy mistrza z zawodnikami na Starym Mieście.