Dziś etap nie obfitował w jakieś wyjątkowe wydarzenia, za to inny od poprzednich był wieczór. Powitaliśmy bowiem nową grupę dziennikarzy, z którą spędzimy następne dni. Ekipa z pierwszego turnusu opuszcza jutro Tyrol i z tego powodu jest nam trochę przykro, bo zżyliśmy się nieco przez te trzy doby. Dzisiejszy etap był dość krótki, ale dwa solidne podjazdy w palącym słońcu wyssały z nas sporo sił. Tradycyjnie już prezentuję pięć fotografii, a pod nimi krótkie historie z nimi związane.
Owieczki – kąsały rękę, ale w ogóle nie chciały jeść trawy. Patrząc na nie przypomniał mi się lunch pierwszego dnia w Nauders. Jagnięcina była zacna, zresztą jak każde danie, które zamawiam tu w Tyrolu.
Urwany łańcuch naszego włoskiego przyjaciela Karamby. Na pierwszym podjeździe naciskał na pedały tak mocno, że napęd nie wytrzymał. Na szczęście Lukas czuwał i szybko załatwił sprawę skuwaczem.
Jeżdżąc na rowerze w okolicy Warszawy podziwiać można wyłącznie pola, pola i jeszcze raz pola. Tutaj jest zgoła inaczej. Oprócz przepięknych łańcuchów górskich, wzrok przyciągają takie obiekty jak ten widoczny na zdjęciu.
Minęły trzy dni, warto więc napisać kilka słów o rowerze. Scott Genius 940, którego mam przyjemność dosiadać, sprawuje się świetnie. To mój pierwszy raz na rowerze górskim z dużymi kołami. Żadna tyrolska ścieżka nie jest mu straszna, a z dnia na dzień poruszam się po owych singletrailach coraz szybciej. Szkoda, że moja szosa została doszczętnie zniszczona, bo kupił bym sobie taką maszynę. Może za rok…
Muszę poświęcić też kilka słów naszej opiekunce podczas pierwszej części MTB Safari. Esther Wilhelm dbała o nas jak troskliwa matka. Codziennie miała też przygotowane dla nas batony energetyczne i Isostar. Szkoda, że nie mogła zostać z nami jeszcze dzień lub dwa.
Darek rozpoczął świętowanie 39. urodzin oczywiście schnapsem, więc jego wpis może się dziś pojawić nieco później. Dostępny będzie oczywiście na blogu skifighters.pl.