Niech mnie ktoś uszczypnie! Moi koledzy wkręcili się w rowery. W poprzednich latach najczęściej jeździliśmy razem w długi weekend majowy i okazjonalnie zdarzyło się kilka wspólnych jednodniowych wycieczek. Raczej z gatunku tych krótszych, bo wieczorem obowiązkowy melanż. A tu nagle odmiana. Sidor proponuje mi wakacyjną wyprawę, Laska dopytuje o rozmiarówkę koszulek i spodenek kolarskich, Belo przysyła MMSa ze zdjęciem w nowej czapeczce Molteni. Czy oni oszaleli?
Rzucam pomysł – dwa dni na MTB po szlakach w Górach Świętokrzyskich. Sidor wchodzi bez zastanowienia. Laska mówi, że on też by chciał spróbować. Trochę obawia się, że na swoim crossowym Kellysie nie będzie fajnie, ale w końcu się decyduje (i chyba było warto co?). No to skład skompletowany.
W sobotę o 7:30 ruszamy z Saskiej Kępy. Kielce to idealny kierunek dla warszawiaków – blisko i całkiem niezłą drogą. O 10:00 jesteśmy w Cedzynie pod hotelem Gromadada, w którym mamy zarezerwowany pokój na noc (w promocji po 47 zł ze śniadaniem). Poprawiamy drobne usterki i ruszamy wzdłuż zalewu. Każdy ma wydrukowany profil dzisiejszej trasy. A jest ona najeżona podjazdami, których nachylenie na krótkich fragmentach przekracza 20%. Na szosie to nic strasznego, ale gruntowe ścieżki naszpikowane kamieniami i korzeniami to już inna bajka. Po 10 km docieramy do pierwszego podjazdu, który jak zapewniam, oddziela mężczyzn od chłopców. Góra Radostowa (451 m n.p.m.) – pamiętam ten trudny czerwony szlak jeszcze z 1997 roku, kiedy Sir zaszczepiał nam takimi wyzwaniami miłość do dwóch kółek. Chłopaki całkiem dobrze sobie radzą, momentami prowadzimy rowery, ale większość pokonujemy jadąc. Satysfakcja na górze spora, chociaż Sidor wygląda, jakby ciągnął na kółku Ivana Basso na Passo Giau.
Góra Radostowa to spore wyzwanie. Nachylenie przekraczające momentami 20%, do tego grunt uślizgujący się pod oponami – ten podjazd oddziela chłopców od mężczyzn. Ale za to jaka satysfakcja na górze!
Czas na pierwszy zjazd. Frajdy jest sporo. Pędzimy 50 km/h po trawie. To tu 7 lat temu Szymek zrobił efektowne salto i uszkodził sobie bark, czego efekty czuje do dziś. Tuż przy ścieżce rosną truskawki, które kuszą intensywnym zapachem. Kosztujemy po sztuce – ale pycha! Za następnym wzniesieniem pierwszy postój w sklepie. Lody, woda, izotoniki – wzięcie ma wszystko, co może schłodzić. Temperatura w cieniu wynosi grubo powyżej 30°C i gdyby ktoś mi powiedział, że Laska i Sidor będą ze mną katować górskie szlaki na rowerze w takim upale, to popukałbym się w głowę. Po odpoczynku ciśniemy do Świętej Katarzyny, a tam skręcamy w prawo do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Oficjalnie nie można się po nim poruszać na rowerze, ale strażnik pozwala nam jechać, jeśli nie będziemy straszyć pieszych. Nie straszymy. Wąska ścieżka poprowadzona przez gęsty las, czasem tereny bagienne, po specjalnie zbudowanych kładkach. Zwieńczeniem niebieskiego szlaku jest Miejska Góra (424 m n.p.m.). Zjazd z niej jest chyba najciekawszym punktem dzisiejszego dnia. Asfaltowa końcówka do Bodzentyna zachęca do bicia rekordów – na liczniku 75,3 km/h. Bywało szybciej. W mieście robimy kolejne orzeźwiające zakupy i ruszamy na dłuższy fragment asfaltowy. Podjeżdżamy prawie na szczyt Bukowej Góry (484 m n.p.m.) i kontynuujemy jazdę przez Barczę i Brzezinki do Masłowa.
Sidor na asfaltowym podjeździe pod Bukową Górę
Ścieżka ukryta w zbożu | Kładka w Świętokrzyskim Parku Narodowym
Najbardziej we znaki daje się nam upał, szczególnie odczuwalny na szosie. Przed nami ostatni terenowy podjazd na Domaniówkę (414 m n.p.m.). Niestety czerwony szlak w pewnym momencie kończy się chaszczami i jesteśmy zmuszeni do zmiany planów i objechania asfaltem. Docieramy do skrzyżowania. W prawo szosa do domu, w lewo pionowa ściana z szansą na znalezienie szlaku i zaliczenie góry według założeń. Chłopaki optują za opcją numer jeden, ale przekonuję ich, że pokonanie kilometra przewyższenia brzmi lepiej niż „prawie kilometra” i skutkuje. Zdobywamy Domaniówkę, a w nagrodę dostajemy piękny zjazd po łące. Do hotelu zostaje nieduży odcinek, więc szybko się z nim rozprawiamy. Wyobraźcie sobie teraz żar lejący się z nieba, zarośniętą zielenią altankę, a w niej Pilsnery w zmrożonych butelkach… O tak jeszcze teraz leci mi ślinka. Po 60 kilometrach w ciężkim terenie to obłęd! Wieczór spędzamy na obiedzie w Kielcach, a potem siedzimy przy drewnianym stoliku w lesie nieopodal hotelu i opowiadamy sobie różne historie, nie tylko rowerowe.
Statystyka z pierwszego dnia:
TRIP: 60,1 km ● TIME: 4:09 ● AVS: 14,5 km/h ● MAX: 75 km/h ● PRZEWYŻSZENIE: 1065 m
ŚREDNIA KADENCJA: 68 obr./min ● ŚREDNI PULS: 125 ud./min ● KALORIE: 2118 kcal
Drugi dzień rozpoczynamy od śniadania o 8:00. Pakujemy bagaże do samochodu i startujemy nieco krótszą, ale równie atrakcyjną pętlę. Początek jest dość łatwy, mkniemy szerokim szutrowym highwayem przez las, przeprawiamy się przez Lubrzankę i docieramy do podnóża Telegrafu (398 m n.p.m.) – najbardziej znanego narciarskiego ośrodka Gór Świętokrzyskich. Prawie cały podjazd udaje się pokonać na rowerze. Wyjeżdżamy z lasu i naszym oczom ukazuje się piękna panorama Kielc. Robimy pamiątkowe zdjęcie i pędzimy w dół wąską ścieżką. Przecinamy drogę nr 73 i za moment rozpoczynamy wspinaczkę na Pierścienicę (367 m. n.p.m.). Teraz czeka nas bardzo przyjemy długi fragment jazdy wierzchołkiem pasma, więc jest raczej płasko. Potem zdobywamy Biesak (381 m n.p.m.) oraz jeszcze jeden niezidentyfikowany szczyt. Zjazd z niego jest stromy, a dodatkowo kamienie wypluwane przez przednie koło otłukują niemiłosiernie ramę. Jeden z większych głazów trafia mnie w kolano i muszę na chwilę przerwać jazdę.
Docieramy do sklepu abc położonego koło torów kolejowych. Klimatyzacja nie zachęca do opuszczenia tego miejsca, bo termometr na zewnątrz wskazuje 35°C w cieniu. Robimy dość długi postój i nabieramy sił przed najtrudniejszym wyzwaniem dnia – morderczą ścieżką na Trupień (360 m n.p.m.) i dalej na Patrol (388 m n.p.m.). Właśnie Patrol zapadł mi w pamięć z 1997 roku, jako góra dla największych kozaków. Mimo, że od strony wschodniej praktycznie nie da się tam podjechać, to zawsze zaliczam ten szczyt będąc w okolicy. Większość „żabimi skokami” – jadąc od drzewa do drzewa i podchodząc najbardziej strome odcinki. Robimy pamiątkowe zdjęcia przy znaku geodezyjnym oznaczającym szczyt i czerwonym szlakiem mkniemy w dół. Zjazd okazuje się być prawdziwym wyzwaniem. Najpierw niezłego orła wywija Sidor, a chwilę później poprawia Laska, ale jego upadek nie wygląda groźnie. Najtrudniejsza część za nami. Zostają tylko dwie małe górki, które w porównaniu z poprzednimi szczytami wyglądają śmiesznie. Na Bruszni (309 m n.p.m.) robimy krótki postój pod krzyżem upamiętniającym bohaterów Powstania Styczniowego. Ostatni podjazd na Karczówkę (339 m n.p.m.) jest dość trudny, ale krótki, a na szczycie odpoczywamy chwilę na ławce. Przejazd przez Kielce jest ciężki – tłum ludzi i niewyobrażalny upał powodują, że zalewamy się potem. Marzymy o kąpieli w Zalewie Cedzyńskim. Jeszcze tylko kilka kilometrów i wskakujemy do wody. Ale przyjemność! I w ten sposób kończy się nasza dwudniowa przygoda w Górach Świętokrzyskich. Zadowoleni wsiadamy do samochodu i wracamy do domu na finał Euro 2012.
Statystyka z drugiego dnia:
TRIP: 44,7 km ● TIME: 3:21 ● AVS: 13,4 km/h ● MAX: 44 km/h ● PRZEWYŻSZENIE: 792 m
ŚREDNIA KADENCJA: 65 obr./min ● ŚREDNI PULS: 114 ud./min ● KALORIE: 1379 kcal
Naprawdę warto zorganizować taki wyjazd. Krótko się jedzie, śpi się tylko jedną noc (więc jest dość tanio) a różnica w stosunku do opatrzonych i lekko już nudzących szlaków Mazowsza kolosalna. Nie wykluczam jeszcze jednego takiego weekendowego wypadu na szosę.
Poniżej mapa z zaznaczonymi wycieczkami. Jeśli ktoś chciałby powtórzyć naszą wycieczkę lub skorzystać z jej fragmentu, może pobrać plik GPX.