Wczoraj odbył się drugi rowerowy trening sekcji narciarskiej AZS PW. Oprócz kilku zawodników, pojawiło się sporo absolwentów i sympatyków naszego klubu. Zapewne na lepszą frekwencję niż poprzednio wpłynęła ciekawa formuła treningu, czyli element jazdy indywidualnej na czas. Już trzeci rok z rzędu mogliśmy się ścigać na 3,7-kilometrowej pętli w Aleksandrowie. I mamy nowego czempiona!
Spotkaliśmy się w sobotę o 13:30 na Rondzie Starzyńskiego. Pogoda była absolutnie fantastyczna. Pamiętam, że trzy lata temu, 17 października, spadło w Warszawie kilkanaście centymetrów śniegu. A wczoraj temperatura zbliżała się do dwudziestej kreski na termometrach! Można było spokojnie jechać z krótkim rękawkiem.
Zbiórka na Rondzie Starzyńskiego
Do Aleksandrowa dotarliśmy dokładnie tą samą drogą, co przed rokiem. Niespodzianką były dwa zalane tunele na drodze technicznej PKP. Momentami było dość głęboko.
Zalany tunel na ścieżce wzdłuż torów kolejowych
Żaba wchodzi na most nad Kanałem Żerańskim | Knur na czele grupy
Bez przesadnego forsowania tempa dojechaliśmy na start przy kapliczce. Część osób zdecydowała się na objazd trasy, a pozostali odpoczywali przed zawodami. Tak jak zawsze, żeby uniknąć wyprzedzania, na początku puściliśmy teoretycznie mocniejszych czasowców. Niestety w ostatniej chwili swój udział w treningu odwołał Grucha – mistrz z poprzedniego roku, więc nie miał szansy bronić pasa. W roli faworyta upatrywałem Bela, choć miałem nadzieję, że będziemy bardzo blisko. Obawiałem się też Jarka, który przez wiele lat ścigał się w maratonach MTB. Loczek zapowiadał, że raczej w tym roku nie jest w optymalnej dyspozycji. Ciekawie zapowiadało się kilka indywidualnych pojedynków. Rewanż za zeszłoroczny blamaż (czyli porażkę z Knurem) chciał wziąć Sidor. Dwóch debiutantów z Namysłowskiej (Żaba i Kiki) też miało ochotę powalczyć ze sobą o prymat w „drużynie Domana”. Zrobiło się naprawdę ciekawie.
Belo na starcie – nie będzie na niego mocnych
Ruszam w pogoni za Belem | Iwa na ostatnich metrach
Krowa przypatruje się naszej zabawie
Tyle zostało z Żaby po zakończeniu czasówki | Kiki też nie miał tęgiej miny
Po sześciu minutach wszyscy byli na trasie (startowaliśmy co pół minuty). 34 sekundy po wyruszeniu ostatniego zawodnika, Jarek zameldował się na mecie. O dwie sekundy poprawił zeszłoroczny rekord Gruchy, ale na niewiele się to zdało, bo za chwilę finiszował Belo i było pozamiatane. 6:18 – nowy najlepszy wynik w historii i zasłużony pas mistrza czasówki padł jego łupem. Mi udało się wjechać na drugie miejsce (6:29). Nieźle wypadło dwóch snowboardzistów – Loczek i Shon uzyskali taki sam czas – 6:42. W praskim pojedynku górą okazał się być Kiki, który pokonał Żabę różnicą zaledwie trzech sekund. Obaj dali z siebie wszystko, bo na mecie nie wyglądali na nadających się do dalszej jazdy. Jeszcze mniejsza różnica zadecydowała o odparciu ataku Sidora przez Knura – dwie sekundy. Kolejna szansa na rewanż dopiero za rok. Słabo wypadli najlepsi młodzi narciarze – Iwa i Antek. Jak sami przyznali jazda na rowerze nie jest ich ulubionym zajęciem, ale fajnie, że mimo wszystko pojawili się na treningu. Element rywalizacji bardzo pozytywnie wpłynął na jakość wycieczki. Poniżej wyniki, a jeśli ktoś chce porównać z poprzednimi, to trzeba wejść tu: 2011, 2010.
Oficjalne wyniki 3,7-kilometrowej czasówki
Tradycyjne grupowe zdjęcie pod kapliczką
Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia ruszyliśmy z powrotem do Warszawy. Końcówka nad Kanałem Żerańskim i Wisłą, dzięki zachodzącemu słońcu, była wyjątkowo urokliwa.