Dziś rozpoczęliśmy jesienne treningi rowerowe Sekcji Narciarskiej AZS PW. W tym roku kalendarz ułożył się tak, że stało się to wyjątkowo późno, bo zazwyczaj pierwsze przejażdżki uskutecznialiśmy w pierwszej dekadzie października. Ale plan mam ambitny, jeśli tylko nie będzie padać, to przed nami jeszcze trzy treningi w weekendy.

Nie zdążyliśmy nawet ruszyć, a już wlazłem w paskudną psią kupę przy stacji metra na Kabatach. Ktoś z naszej ekipy rzucił, że to przynosi szczęście. Dzięki, ale byłbym szczęśliwszy, gdybym przez ostatnie 15 minut nie musiał wydłubywać zaschniętego gówna z buta i bloku od SPD. Nienawidzę właścicieli, którzy nie sprzątają po swoich psach! Dobra, tyle z tematów fekalnych.

Na zbiórkę o 11 w tym samym miejscu umówiła się jeszcze jedna grupa, więc było nieco zamieszania. Szczególnie, że jest w sekcji kilka nowych twarzy i nie każdy wiedział z kim ma jechać. Oprócz członków naszego klubu na treningu zjawili się gościnnie Knurek, Grucha, Sidor i Ryba oraz kolega z UKSW, który nie ma swojej sekcji na uczelni i ćwiczy z nami. W sumie na niedzielny rower skusiło się 13 osób, a to oznacza, że ci którzy powinni tu być, poza nielicznymi wyjątkami, grzali swoje dupska w domowych pieleszach. Chyba trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy 3 godziny ruchu na świeżym powietrzu to taka straszna kara. Zobaczymy jaka będzie frekwencja za tydzień…

Jeszcze przed rozpoczęciem jazdy zdecydowaliśmy bez zbędnego głosowania, że nowym kierownikiem sekcji zostanie Wolan. Kandydat z radością przyjął nominację i tak oto mamy odpowiednią osobę, która będzie rządzić w tym sezonie. Mam nadzieję, że Wall-E zmobilizuje klubowiczów do aktywniejszego uczestniczenia w treningach.

O 11:15, kiedy dojechali już wszyscy spóźnialscy, ruszyliśmy przez Las Kabacki w kierunku Piaseczna. Ci, którzy bali się zimna szybko przekonali się, że nie będzie tak źle. Słońce operowało i mimo zaledwie 6°C jechało się znacznie przyjemniej niż przy 10°C, zachmurzeniu i większej wilgotności. W Piasecznie trafiliśmy na niezłego frajera na światłach, który tak się spieszył, że wyprzedzając nas prawie nie zderzył się czołowo. Dużo się w Polsce zmienia, ale buraków, którym przeszkadzają rowerzyści jest wciąż wielu… Najfajniejszy fragment trasy rozpoczął się, gdy wjechaliśmy do Lasów Chojnowskich (nazywanych „płucami Ursynowa”). Leśna ścieżka, mało piachu, od czasu do czasu jakiś singletrack – bardzo fajny teren. Niestety odcinki, na których znajdowały się 400-metrowe pętle, potrzebne do zorganizowania naszych zawodów, okazały się bardzo piaszczyste lub zbyt wąskie i tym razem nie ścigaliśmy się. Obiecuję, że za tydzień element rywalizacji pojawi się na treningu (nie wiem, czy w formule australijskiej, więc dla wszystkich, którzy dziś się pytali, zasady takiej rywalizacji: na każdym okrążeniu odpada zawodnik który jako ostatni przejedzie linię mety. Zawodnicy ścigają się do momentu w którym zostanie tylko jeden z nich.).

W Konstancinie-Jeziornej zrobiliśmy sobie tradycyjne zdjęcie grupowe, a że znajduje się tam duże legijne graffiti „Warszawski Styl”, to wykorzystaliśmy je jako tło. Na Kabaty wróciliśmy przez Powsin. Cały trening zajął nam około 2,5 godziny. Pod koniec zrobiło się naprawdę ciepło i ci, którzy nie skusili się na trening mają czego żałować. Zapraszam za tydzień – obserwujcie stronę Sekcji Narciarskiej AZS PW, gdzie umieszczę informację o godzinie zbiórki.


Przeprawa przez bagno w Lesie Kabackim


Przed wjazdem do Lasów Chojnowskich


Zdjęcie grupowe pod legijnym graffiti w Konstancinie-Jeziornej


Knurek, Wolan i Grucha pod legijnym graffiti w Konstancinie-Jeziornej