Rajdem Miejskim 360° Warszawa 2014 pojechaliśmy z Loczkiem zmierzyć się z wołomińską edycją Pucharu Warszawy i Mazowsza w Rowerowej Jeździe na Orientację. Dawno nie miałem do czynienia z tego typu rozrywką, co – jak pokazał czas – okazało się brzemienne w skutkach.
Oczywiście wybraliśmy trasę czarną, bo jak już się pojawiliśmy na starcie, to lepiej pojeździć po lesie dłużej niż krócej. Na dystansie klasycznym do odszukania było 26 punktów. Loczek wystartował cztery minuty przede mną, więc ostrzyłem sobie zęby na dopadnięcie go po drodze i zwycięstwo w naszym pojedynku. Zdziwiło mnie, że wystartował w dziwnym kierunku, ale stwierdziłem, że nie ma kompasu i nie ma pojęcia gdzie jechać. Po dwóch pierwszych zaliczonych punktach, zorientowałem się, że to ja jestem baranem i zacząłem od ostatniego lampionu. Co za wstyd. Stwierdziłem, że nie ma sensu już korygować błędu, o klasyfikację nie walczę, więc zrobię trasę w odwrotnym kierunku. Równie szybko jak zacząłem eksplorację terenu, zgubiłem się. 16 minut kręciłem się w kółko i nie byłem w stanie zorientować się na mapie gdzie jestem. Co za żenada. Jak już się odnalazłem, to kilkanaście punktów poszło mi całkiem sprawnie, chociaż obierana trasa i czas stracony na jej wybór pozostawiały wiele do życzenia. Sędziowie na kontroli wiedzieli, że coś jest nie tak. Poinformowałem ich o pokonywaniu trasy w odwrotnym kierunku. Co za kompromitacja. Gdy już było nieźle dotarłem do punktu nr 6, którego nie było. Kolejna strata 15 minut, bo kręciłem się w kółko. Historia powtórzyła się na punkcie nr 3, bo i on zginął. Znowu 5 minut w plecy. W międzyczasie przeleciałem przez kierownicę, bo wpadłem w jakiś dół. Musiałem też uciekać przed bezpańskimi psami. Małych się nie boję – mocniejsze depnięcie i kundla nie ma. Ale przyczepił się do mnie owczarek niemiecki. 40 km/h było mało, żeby go zgubić, ale w końcu się zmęczył. Miałem wszystkiego dość. Są takie dni, że nic nie wychodzi. I to był właśnie taki dzień. Co za hańba i frajerstwo.
Podobno optymalna trasa pozwalała zaliczyć wszystkie punkty pokonując 28 km. Ja nabiłem ich aż 42. Loczek przybył na metę 13 minut przede mną. Też się popisał. W dodatku oszukał i zaliczył jeden punkt w złej kolejności. Przyłapali go na kontroli, ale z takim czasem i tak nie był dla nikogo zagrożeniem. Wróciliśmy do domu na tarczy ze srebrnymi i złotymi kluczami do miasta Wołomina. Jest tylko jedno pocieszenie. Gorzej już chyba być nie może…