Po lukratywnym transferze z ZPKS Melanż Warszawa Praga SA do Teamu 360° ilość przygód, jakie przeżywam znacznie wzrosła. Już drugą sobotę z rzędu, zamiast leżeć na kanapie i trenować mięśnie palca wskazującego przełączając programy w TV, szukałem lampionów w terenie. Tym razem nie tylko na rowerze, bowiem w okolicach Nowego Dworu Mazowieckiego odbył się niesamowicie przyjemny Rajd 3 Rzeki. Co prawda proporcje dyscyplin sportowych nie były dla mnie idealne (14 km biegu + zadania specjalne, 13 km kajaków i tylko 21 km roweru), ale i tak nie mogłem przegapić takiego smaczku blisko domu. Prawdziwi kozacy startowali na trasie „Masters”, czyli długiej – 150 km (w tym dwie drużyny z mojego nowego klubu), a mi udało się namówić Bela na uczestnictwo na trasie „Speed”. W ten sposób utworzyliśmy Szwagier & Szwagier Team 360°. Zapowiadała się sobota pełna przygód.
Schemat trasy „Speed”, którą wybraliśmy
W szkole przy ulicy Szkolnej 3 zjawiliśmy się o 10. Odebraliśmy niezbędne akcesoria, wysłuchaliśmy szczegółów rajdu i udaliśmy się na start zlokalizowany w centrum Nowego Dworu Mazowieckiego. Od rana czułem się jakiś osłabiony, więc bieg na orientację na dzień dobry zmęczył mnie dość mocno. Mimo wszystko po prologu byliśmy (jak to określił Grucha) „w czubie”. Pierwszą strefę zmian (również stroju) przed rowerem z zaciekawieniem obserwował Gucio – syn Gruchy i Mai, który z rozdziawioną gębą patrzył na gołe dupsko Bela. Przybiliśmy piątki z naszymi kibicami i ruszyliśmy z kopyta na rowerach. PK2 padł naszym łupem dopiero po długich poszukiwaniach w miejscu, gdzie nie miało go prawa być… Zamiast sprawdzić odległość na mapie pojechaliśmy na pierwszy przejazd przez tory i straciliśmy cenne minuty. Dalej na szczęście było lepiej i na odcinku asfaltowym wyprzedziliśmy dwie drużyny. Kolejnych klika „łyknęliśmy” w lesie, ponieważ niektórzy szukali PK3 w niewłaściwym wąwozie. Jeszcze popełniliśmy mały błąd przed mostem, a spora wataha jadąca wciąż za nami, zbliżyła się na odległość kilkudziesięciu metrów. Niektórzy nie spoglądali nawet na mapę i gdy zrobiliśmy niepotrzebną pętlę w lesie pojechali naszymi śladami „w maliny”. Mimo drobnych wpadek, na przepaku przed kajakami zameldowaliśmy się na trzeciej pozycji. Trochę guzdraliśmy się jednak z załadunkiem i na wodę zeszliśmy dopiero jako szóści.
Analiza mapy tuż przed startem (fot. Dariusz Urbanowicz)
Grupowe zdjęcie – minutę przed odliczaniem (fot. Dariusz Urbanowicz)
Gucio i Bliszek – mali kibice Szwagrów 360° (fot. Dariusz Urbanowicz)
Łyk wody dla ochłody (fot. Dariusz Urbanowicz)
Dystans kajakowy do pokonania odpowiadał mniej więcej odległościom, które robimy na letnich spływach przez cały dzień. Tu jednak nie było czasu na browary, tratwy i kąpiele. Trzeba było machać wiosłem non-stop. Na wodzie udało nam się wyprzedzić jedną ekipę, która nie za bardzo radziła sobie z synchronizacją ruchów. Ale strata jaką mieliśmy w starorzeczu Wkry do liderów była ogromna – myślę, że w granicach 20 minut po analizie wyników stwierdzam, że było to około 15 minut. Oba punkty kajakowe zlokalizowane były na lądzie – aby podbić kartę, trzeba było wyskoczyć na brzeg i przedrzeć się przez zarośla. Wraz z upływem czasu nasza jednostka nabierała coraz więcej wody. Mieliśmy kompletnie przemoczone tyłki, ale na szczęście było ciepło. Końcówka po Narwii szła nam dość ciężko, bo zmęczone ręce odmawiały pracy na 100%. Udało nam się jednak utrzymać minimalny dystans do dwóch załóg przed nami, ale za plecami słyszeliśmy głosy dochodzące ze ścigających nas kajaków. Na przepak w Twierdzy Modlin przybyliśmy na piątej pozycji, z minutą straty do trzeciego miejsca. Ściągnęliśmy mokre ciuchy, pokrzepiliśmy się i ruszyliśmy penetrować twierdzę w poszukiwaniu 16 punktów kontrolnych. To było fantastyczne przeżycie. Mimo że mieszkam od urodzenia w Warszawie, nigdy nie byłem w tym miejscu. Ogólnie nawigacja szła nam całkiem sprawnie, a kolejne lokalizacje punktów były bardzo atrakcyjne. Fortyfikacje, kominy, mury, zagłębienia terenu – rewelacja. Sporo czasu straciliśmy przy PK K w ruinach budynku. Jak się okazało komuś spodobał się lampion i nie było czego szukać… Szkoda tylko kilkunastu minut, które tam spędziliśmy. Drugą wpadkę zaliczyliśmy opuszczając raz mury twierdzy. Bardzo podobało nam się zadanie specjalne – najpierw używając kanu pływaliśmy po fosie, a potem było strzelanie z łuku. Obaj trafiliśmy w tarczę przy pierwszej próbie i szybko skierowaliśmy się w stronę plaży. Po drodze podbiliśmy dwa brakujące pola na karcie i bez problemu dotarliśmy na przepak. Tam tylko zabraliśmy rowery, nawet nie zakładając butów z zatrzaskami. Ani przed nami, ani za nami nie było nikogo widać, więc walczyliśmy już tylko o czas. Na mecie zapisano nam 17:35 jako godzinę przybycia. Wynik 5:35 okazał się znacznie lepszy niż zakładałem, ale świadczy to o raczej niskim stopniu trudności całego rajdu na krótkiej trasie. Z opowieści kolegów z wersji długiej wiemy, że tam nie było już tak prosto, szczególnie nocny spływ po Wiśle był wyjątkowo wymagający. Nieoficjalnie zajęliśmy siódme miejsce, które bardzo nas ucieszyło. Niestety, mimo upływu doby od zamknięcia mety, w sieci nie pojawiły się wyniki. Nie wiemy więc jakie ponieśliśmy straty do lepszych od nas. Rezultaty można obejrzeć klikając tutaj. Ze zwycięzcami przegraliśmy 48 minut, co uważam za bardzo przyzwoity wynik. Do trzeciego miejsca zabrakło 32 minut. Cała ta strata powstała na biegu po Twierdzy Modlin, bowiem przed tym etapem byliśmy w ścisłej czołówce. Podsumowując – bardzo nam się podobało. Jak na razie jesień okazuje się wyjątkowo ciekawa i nie ma czasu płakać po lecie.
Belo szuka punktu, którego nie było
Ruiny budowli – przeszukiwaliśmy je bardzo długo
Docieramy do osławionego punktu „G”
Mapa z zaznaczonymi poszczególnymi etapami: